zawiesił głos. - Jeszcze tylko jedno pytanie - dodał, jakby dopiero
teraz wpadł na jakiś pomysł. - Pozwoli pan? - Oczywiście. - Tym razem łatwiejsze, bo na temat niedalekiej przeszłości. - Kolejny lodowaty uśmiech. - Gdzie pan był wczoraj, powiedzmy, około dwunastej trzydzieści? Czas śmierci Izabeli. Matthew wlepił wzrok w Malloya, potem zerknął z ukosa na Crockera. - W moim biurze. W firmie Vikram, King, Farrow przy Bedford Square. - Przełknął z wysiłkiem ślinę. - To jest w Bloomsbury. - Ktoś to może potwierdzić? - Raczej nie. - Matthew nie spuszczał z niego oczu, czując, jak gniew rozsadza mu piersi. - Mój szef, Philip Bianco wyszedł stamtąd nieco wcześniej, podobnie jak dwóch innych kolegów. Mam podać ich nazwiska? - Owszem, proszę. - Riley wzięła długopis. - Stephen Steerforth i Andrew MacNeice - powiedział Matthew przez zaciśnięte zęby. - O której wyszli? - spytał Malloy. - Nie pamiętam. Będzie pan musiał ich zapytać. - W porządku. - Malloy zapisał coś na kartce. - To tyle na razie, panie Gardner. Dziękuję za współpracę. Parę lat wcześniej, podczas długiej wizyty u nowojorskiego dentysty, Matthew przekonał się, że jeśli człowiek zamknie oczy i zacznie myśleć o czymś przyjemnym, pomoże mu to wyłączyć się mentalnie z rzeczywistości. Kiedy jednak podpisał w pomieszczeniu aresztu stosowne formularze, wiedział, że tym razem nie pomoże mu żadne fantazjowanie. Pobranie odcisków palców i próbki DNA okazało się względnie proste, ale badanie fizyczne wiązało się z tak wielkim upokorzeniem, że całą siłą woli powstrzymywał się, by nie wycofać zgody i nie kazać się natychmiast wypuścić. Powiedziano mu, że jeśli zapadnie decyzja o umorzeniu śledztwa, ewentualnie jeśli w późniejszym terminie zostanie oczyszczony z zarzutów, będzie mógł zażądać, aby wszystkie próbki zniszczono w jego obecności. Nie potrafił sobie jednak wyobrazić żadnych okoliczności, które zmusiłyby go do ponownej dobrowolnej wizyty w tym miejscu. Crocker czekał na niego, więc z budynku wyszli razem. Było już ciemno. Świeże, rześkie powietrze wręcz zapraszało do spaceru. 274 - W porządku? - spytał prawnik. - Niezupełnie. - Matthew zrobił kilka głębokich wdechów, wypchnął z pamięci przykrość związaną z badaniem, po czym wrócił do tego, co nie dawało mu spokoju, odkąd wyszedł z pokoju przesłuchań. - Co, do diabła, ma z tym wspólnego śmierć Karo? - Ba, żebym to ja wiedział! - Przecież odbyła się rozprawa! Wszyscy umieraliśmy ze strachu, żeby koroner nie orzekł samobójstwa. Crocker milczał. - Zapadł werdykt „śmierć z przyczyn nieustalonych", bo nikt nie mógł dojść, dlaczego Karo spadła, ale koroner wykluczył wszelkie matactwa, ani razu nie padło nawet najmniejsze podejrzenie... - Matthew poczuł, że chwyta go za gardło zupełnie nowy rodzaj strachu. - A potem te pytania o Izabelę... - W tym także nie mogę ci pomóc.