– Zawsze tak było, tylko wcześniej tego nie zauważyłeś.
Zresztą nie strzelałbym w plecy. Wyłącznie w głowę i to tylko w ramach umowy, w razie konieczności. Nie jestem potworem, ale zawodowcem. Jack oparł się o balustradę, oddychając ciężko. – Nie mogę... jeśli coś się stanie Madison albo J.T., to nie wiem, jak będę mógł dalej żyć. – Dasz sobie radę – prychnął Mowery. Podszedł do senatora i przyłożył lufę do jego skroni. – Tylko nie jęcz, dobrze? To mi przeszkadza, a ja muszę się zastanowić. – Darren – odezwał się Sebastian, nie wykonując żadnego ruchu. Był bardzo skupiony. – Znalazłeś się w ślepym zaułku. Unieruchomiłem twój samochód. Miejscowa policja zaraz tu będzie, a niedługo potem waszyngtońska. Wypuść Jacka i wynoś się stąd, dopóki możesz. – Dlaczego miałbym to zrobić? – Bo jak nikt inny potrafisz ulotnić się bez śladu. Wiesz, że moim najważniejszym priorytetem jest ochrona senatora i jego rodziny. Teraz masz jedyną okazję, żeby stąd zniknąć. – Sebastianie, może nie zauważyłeś, ale tylko ja tutaj mam broń. Mogę najpierw zastrzelić was obu, a potem dopiero zniknąć. Sebastian usiadł na krześle i leniwie wyciągnął nogi. – Gdybyś chciał mnie zastrzelić, to przyjechałbyś do Wyomingu i dopadł mnie, jak bym sobie leżał w hamaku. Ty wcale nie chcesz mojej śmierci, Darren. Chcesz zniszczyć moje życie, tak jak ja zniszczyłem twoje. Chcesz, żebym cierpiał, tak jak ty cierpiałeś. – Chcę widzieć senatora martwego, chcę widzieć martwą Lucy i jej dzieci, i chcę, żebyś ty został o to obwiniony. – No cóż, nie dopadniesz nas wszystkich, a jeśli zastrzelisz senatora i mnie, to nie będziesz miał już żadnych zakładników. I co wtedy zrobisz? Bez samochodu nadal będziesz w ślepym zaułku. – Wstawaj. Sebastian podniósł się. Zastanawiał się, gdzie jest Lucy i co się stało z Platonem. Bo coś musiało się stać, skoro Madison wisiała na linie nad wodospadem, a J.T. sam biegał po lesie. Mowery kazał Jackowi stanąć za Sebastianem i sprowadził ich z werandy. Sebastian nie był szczególnie zmartwiony. Oceniał, że ma jakieś dziesięć minut, zanim J.T. znajdzie Lucy i rozpęta się piekło. Lucy wypadła ze ścieżki od strony wodospadu i poślizgnęła się na mokrym igliwiu. – Mamo! Osunęła się na kolana i pochwyciła go w ramiona. – J.T.! Nic ci się nie stało? – Sebastian – wydyszał chłopiec. – Dziadek! Mamo! Uświadomiła sobie, że mały nie jest w stanie mówić składnie. Był w dużym szoku i nie mógł złapać tchu. – Wszystko będzie dobrze, J.T. Spróbuj się uspokoić. Policja już tu jedzie. Pociągnęła go ścieżką do wodospadu. Plato, blady i zakrwawiony, trzymał dwa pistolety wycelowane w Barbarę Allen.