biologicznych rodzicach. Nie mogłaby ich obwiniać za taki krok, ale
liczyła, że postąpią inaczej. Pamiętała, jak twardo sama walczyła o syna, czemu oni mieliby być inni? Osiągnęła to, co zamierzyła lata temu. Zrobiła to świadomie, wiedząc, że sama pozostanie praktycznie z niczym. Nie wiedziała tylko, że nicość okaże się tak bolesna. Otworzyły się drzwi kuchenne i wszedł Diaz, niosąc kilka papierowych toreb. Tak się zamyśliła, że nie usłyszała nawet jego przyjazdu. Mężczyzna zmierzył ją kosym spojrzeniem, ale nie odezwał się ani słowem. W milczeniu wykładał kupione artykuły spożywcze na stół. Milla nie do końca była świadoma jego obecności. Zniknęło gdzieś to poczucie nienaturalnego niepokoju, które kiedyś towarzyszyło każdemu pojawieniu się Diaza. No cóż, był tutaj, obok. an43 423 Jak mebel. Rozpacz i cierpienie, które wypełniały Millę, ledwie pozwalały jej leniwie rejestrować obecność Diaza w pobliżu, leniwie dostrzegać go kątem oka. - Co wolisz? - zapytał. - Płatki śniadaniowe czy tosta? Ona miała zdecydować? A co to w ogóle za różnica? - Tosta - powiedziała apatycznie. Diaz przygotował tosty, nawet posmarował je kremowym serem i położył na talerzyku przed Millą. Odgryzła kęs i żuła. Żuła. Kęs rósł i rósł w jej ustach, aż pomyślała, że zaraz się udusi. Siedziała sobie i jadła. Tak jakby wczoraj nie oddała własnego syna. Zerwała się od stołu, przewracając krzesło. Diaz okręcił się niczym kot, stając twarzą do niej, gotów bronić się przed ewentualnym atakiem. Wiedziona nagłym impulsem, złapała garnek, w którym wczoraj Diaz podgrzewał zupę. Walnęła nim z całej siły o ścianę, garnek odbił się z głośnym brzękiem i grzmotnął o podłogę. Milla chwyciła łyżki i cisnęła nimi za siebie, potem przyszła kolej na miski. Rozbijały się z miłym dla ucha ogłuszającym hukiem. Szlochając, Milla rzuciła się do szafek. Łapała wszystko, co wpadło jej w ręce: talerze, spodki, miski, szklanki, filiżanki. Ciskała przedmiotami z całej siły, wkładając w to całą swoją furię i wściekłość, krzycząc na całe gardło, wyrzucając na zewnątrz ból i udręczenie. Kawałki szkła i porcelany fruwały wokoło. Diaz stał bez ruchu. Tylko gdy jakiś przedmiot przelatywał zbyt blisko, robił oszczędny unik, nie ruszając się z miejsca. W ciszy an43 424 obserwował systematyczną destrukcję kuchni, nie wchodząc w drogę Milli. Wreszcie dzika energia, która wypełniała kobietę, wyczerpała się - i Milla opadła z płaczem na kolana. Wtedy Diaz uniósł ją z ziemi i zaniósł z powrotem do sypialni, położył na łóżku. Milla przewróciła się na bok i, łkając cicho, usnęła. Gdy kilka godzin później obudziła się i wyszła z pokoju, kuchnia była czysta i posprzątana. Diaza znów nie było. Wrócił z wielkim kartonem, w którym spoczywały różne, niepasujące do siebie naczynia: talerze i kubki. Wyszedł na zewnątrz i przyniósł jeszcze jedno pudło, w którym z kolei był tuzin szklanek i