domyślenie się prawdy?
Bryan już z daleka widział pod szpitalem policyjne wozy oraz - chociaż jeszcze było ciemno - powoli rosnący tłum gapiów, żądnych dowiedzenia się, co się stało. Wniósł nieprzytomną dziewczynę na izbę przyjęć i dopilnował, by się nią zajęto, a potem wyszedł i wmieszał się w tłum. - Skąd tyle policji? - spytał. - Co tutaj zaszło? - Jeszcze dokładnie nie wiadomo - wyjaśniła przejęta starsza pani. - Podobno ktoś bestialsko zamordował dwóch policjantów. Ale inni mówią, że sami się na siebie rzucili i się pozabijali. - Ja słyszałam, że głowy mają prawie poobcinane - dorzuciła jakaś dziewczyna. Bryan pomyślał, że jest tylko jeden sposób, żeby zasięgnąć informacji z pierwszej ręki. Dalej udając gapia, przespacerował się w stronę miejsca, gdzie stało kilku policjantów, czekających na rozkazy i zatrzymał się nieopodal nich. - Cała ta sprawa jest upiorna - odezwał się po chwili jeden z policjantów. - Zaczęło się od tego, że zniknęły te zwłoki. - Pieprzyć zwłoki. Dwóch naszych nie żyje - odparł drugi. Przez minutę panowała cisza. - Wierzycie w to, co mówią? Że się wykończyli nawzajem? Ale Santini nawet nie lubił zakładać kajdanków przestępcom, więc jak mógłby rzucić się na Clarka? - Może to Clark rzucił się na niego, a Santini tylko się bronił? RS 233 - Bzdura - odezwał się policjant, który dotąd milczał. - Pierdolona bzdura. Musieliby poderżnąć sobie nawzajem gardła jednocześnie. Tylko jak to możliwe? Znowu zapadło milczenie, tym razem dłuższe, wreszcie pierwszy z policjantów westchnął. - Idę się odlać. Oderwał się od wozu patrolowego, o który się opierał i poszedł w kierunku bocznego wejścia do szpitala, zaś Bryan dyskretnie podążył za nim. Korytarze były puste. Bryan zdecydował, że najpierw da policjantowi wejść do toalety, poczekał za drzwiami, a gdy tamten wyszedł, ogłuszył go spraw nie i zaciągnął z powrotem do łazienki. - Wybacz, przyjacielu, po prostu potrzebny mi twój mundur. Na piętrze zauważył pokój oznaczony taśmą policyjną i udając, że przysłano go na górę do pilnowania izolatki, zdołał dotrzeć w pobliże drzwi. Zauważył, że jeszcze nie zabrano ciał. - Hej, ty, Harrison! - odezwał się nagle barczysty policjant, stojący nieco dalej na korytarzu. - Co ty tu robisz? Powinieneś być na dole i tam pilnować porządku. Niedługo burmistrz ma wygłosić oświadczenie, nie wiadomo, jakie będą reakcje. - Przekazano mi, że mam się do pana zgłosić, sierżancie Mendez - odparł Bryan, przeczytawszy naszywkę na mundurze i spojrzał tamtemu prosto w oczy. George Mendez dotknął palcami krzyża, który nosił na piersi, a potem nagle wyraz jego twarzy zmienił się. Nie odrywając wzroku od Bryana, przeżegnał się z całym nabożeństwem. - Pan nie jest Harrisonem - rzekł cicho. - Nie. Ale muszę obejrzeć ciała. RS 234 - Nie powinien pan podszywać się pod policjanta- odparł Mendez,